Wspomnień moich blask.
***
Gdy wraca, przenoszę się w ten moment, do tych chwil. Widzę niezmienność esencji, tego czym byłem i czym jestem. Prostoty bycia sobą, w swojej Istocie. Podobnie jak w momentach gdy zapomni się o wszystkim, po narkozie, zemdleniu, lub wyjściu z głębokiego snu. Gdy się tylko beznamiętnie jest. I nic nie pamięta z teraźniejszości, ani przeszłości.
Przeżywając to na nowo i na nowo, staram się wyrwać z czasu jakiś inny szczegół lub przebłysk, by olśnić następny jakiś skrawek przeszłości i zrozumienia.
To wspomnienie jest pierwsze, świadome. Zastanawiające. Nie ze względu na nie samo, ponieważ samo w sobie jest banalne. Ale jest niewiarygodne z powodu kompletnego świadomego odczucia mojego istnienia w tamtym momencie, w tamtym czasie i miejscu. Z powodu aż tak wczesnego momentu, z tak świadomą możliwością zrozumienia otoczenia i sposobu porozumiewania się z osobami dookoła: bezpośrednio, jakby od wewnątrz przez mimikę… bez słów.
Pozostawia mnie w zadumie…
Blask
Nigdy nie zostawiono mnie samego w żadnym żłobku, sali szpitala lub jakimkolwiek innym miejscu poza domem.
Tylko wtedy, na początku, bardzo wcześnie. To tylko tam.
Pierwszy przebłysk jest jasny i ciepły. Udaję się tam wraz z mamą, a raczej idziemy w jakieś miejsce razem. Jest słonecznie. Jasno. Radośnie. Mam wrażenie jednak być jakby dookoła, na zewnątrz, a nie w środku zamknięty, jestem jakby noszony na rekach mamy. Czuję jej obecność, radość, słyszę jej głos. Ona jest… radosna. Mam z nią powiązanie, odczucie istnienia i jakby podskórny epidermiczny kontakt. Mam wrażenie rozumienia się, ale chyba bez słów.
Potem coś się dzieje. Jakbym nagle był sam. Oddalenie. Rozdarcie. W środku, wewnątrz, otoczony, zamknięty. Mimo to wiem że ona jest, ale dalej, z tyłu. Jestem sam, osobno, leżę na plecach. Patrzę lub widzę dookoła.
Rozumiem jednak sytuację. Wiem że coś się stało. Osoby mnie oddzielają. Rozkazy. Głosy kategoryczne. Regulaminowe. Postacie. Ciepła woda...
Nie jest tak, że wszystko jest nowe, niezrozumiałe od podstaw. Jestem już jakby sformatowany, taki jak dzisiaj. Już ten sam. Potrafię zrozumieć sytuację i się usytuować. Rozumiem przestrzeń. Obserwuję. Rozumiem że są ściany, łózka, osoby, które mnie noszą. Jakieś krzyki. Rozkazy. Atmosfera obowiązkowa. Jestem w miejscu bez ciepła i uczuć. Jest sala, po lewej, nie jak pokój, bardziej surowa. Białe flizy na ścianach. Widzę ich linie pionowe i poziome. Dookoła są łózka. Białe. Miejscami podrapane. Metalowe. Kilka obecności, jak ja. Nie wszystkie łóżka są zajęte.
To trwa. Ktoś płacze nerwowo, boi się. Mam wrażenie, że rozumiem sytuację. Leżę i wiem że to chwilowo, tymczasowo. Mam kontakt z dwiema innymi istotami. To chłopcy. Tłumaczę im co się dzieje, bo płaczą. By też zrozumieli. Że to normalne, że trzeba czekać, że jest bezpiecznie, mimo oddalenia, bez oczekiwanej obecności i otoczenia ciepła … sami.
Jeden jest z tyłu, niedaleko za mną, trochę po prawej. Na nowo płacze. Mam z nim jakby lepszy kontakt. On też to czuje. Zrozumiał. Wycisza się. Przejmuje kontrolę. Drugi po prawej, pod ścianą też słucha, przestaje płakać. Ale po pewnym czasie znów zaczyna, boi się, na nowo. To, co się dzieje, przerasta go. Jakby stracił panowanie i cierpliwość. Nie daje rady. Płacze. Zamyka się. Nie słucha. Krzyczy.
Zdaję sobie sprawę, że czasem nie da się komuś wszystkiego wytłumaczyć. Bo jest jakby zamknięty w sobie, nie panuje nad sobą. Ogarnięty strachem. Nie słucha.
Potem nic… Jestem i zanikam. Może po prostu śpię. Czuję nadal obecność. Mama. Przytulna i bezpieczna. Z dala, ale jakby obecność przez plecy. Mam to do dziś.
To co pozostanie
Za każdym razem gdy to wspomnienie wraca, odczuwam na nowo ten dzień. Piękny, jakby słoneczny dzień. Jestem tam, jakby nowy, bez przeszłości, bez pamięci, pusty... Ale jestem tam, ten sam co dziś, z pełnym odczuciem mojego istnienia i z tym samym poczuciem wartości co dziś. Nie wiedząc nic, nie mając nic. Poza więzami… Kontempluję i czekam.
Jakie lekcje może dać życie? Jakie doświadczenia mogą wpłynąć na zmianę tego co w nas jest? Tego co pozostaje? Tego czym jestem? Czym my jesteśmy?
Tak by nie były tylko częścią związaną z eteryczną chwilą pamięci skazanej na zapomnienie, ale tak by wpłynęło na istotę tego czym jesteśmy, na naszą esencję, na nasz byt i naszą kontemplację.
Otóż to…
Subtelny szept.
Parę lat później, będąc harcerzem pojechałem na obóz zimowy w góry na Lubogoszcz. Siostra, brat, harcerze, szałasy w lesie, na polanie. Zimno, śnieg i lód. Było cudownie: fajna zabawa, wiele osób, wyzwania, podział na szczepy, podchody, narty, gry. W szałasach dzieliśmy pokoje w wiele osób. Oblodzone latryny, piętrowe łóżka, palenie w piecu. Powstawały grupy. Przyjaźnie. Pierwsze spojrzenia, zaciekawienia, dziewczyny. Pierwsza wolność i miłość.
Poznałem tam kolegów, zaprzyjaźniłem się. Zwłaszcza z jednym, nie pamiętam jego imienia, fajny chłopak. Jakby stara znajomość. Miałem wrażenie, że skądś go znam. Jak subtelny szept, jak cicha muzyka.
W połowie turnusu były odwiedziny. Dzień wolny z rodzinami. Moi rodzice nie przyjechali, ale było innych trochę. Wieczorem kolega opowiedział mi, że był z mamą. Wspomniał o mnie. Była zaciekawiona, bo okazało się że znała się z moją. Poznały się dawno temu gdy rodziły razem w tym samym szpitalu. Prawie w ten sam dzień. Tylko że ona urodziła go o jeden dzień wcześniej niż moja.
… Coś zaszeptało… Wiedziałem.... Tam na tamtej sali z białymi flizami,… za mną, z tyłu po prawej… tam go spotkałem pierwszy raz.
Lumosis F.R.C. 2018