Co mi dał A.M.O.R.C.?
W tym roku mija równo 100 lat od ogłoszenia przez Spencera Lewisa powstania Najwyższej Rady Amerykańskiej AMORC i, tym samym, ogłoszenia jego formalnego i jawnego zaistnienia. Last but not least – na koniec choć również ważna, przynajmniej z mojego punktu widzenia, jest przypadająca w tym roku 30 rocznica mojego akcesu do tej, szacownej organizacji. Pozostawiam komentowanie ważności dwóch pierwszych mądrzejszym i wyżej postawionym od siebie chciałbym się tu podzielić moim osobistym doświadczeniem.
Co, zatem, A.M.O.R.C. dał mnie?
Śmiem twierdzić, iż niemało:
- Nauki, jakie pobieramy w Zakonie są bardzo wszechstronne..
- Uczymy się tu z jednej strony podstaw filozofii, z drugiej podstaw anatomii.
- Uczymy się jak działa nasz umysł i jak działa nasze ciało.
- Uczymy się, czym jesteśmy i czym nie jesteśmy.
- Paradoksalnie uczymy się jednak najpierw, tego, że dopiero wnikliwe zagłębianie się w te kwestie pozwoli nam zorientować się jak niewiele wiemy.
- Uczymy się podstaw fizjologii, ale też swoistej alchemii człowieka, bowiem monografie – poprzez wykład i poprzez demonstracje – starają się zwrócić naszą uwagę na te aspekty naszej istoty, których nie wskaże nam ani szkoła świecka, ani lekcje religii!
- AMORC uczy nas widzieć siebie we właściwej proporcji do świata - dotyczy to zarówno świata ludzi, przyrody jak i świata wiedzy.
- Uczy tolerancji, ale i niezależności poglądów.
- Każe wybrać sobie religię, – choć najczęściej wybrali ją za ciebie rodzice.
- Każe ci być posłusznym wobec jej nakazów, ale w tylko ramach nabytej podczas różokrzyżowych studiów wiedzy i samoświadomości.
- Masz czytać święte pisma: Biblię, Koran, Torę, Baghavatgitę – wszystkie po kolei, lub do wyboru – ale…wyciągać z nich własne wnioski.
- Ważne nie jest religijność, a duchowość! Każdy, kto zagłębi się w nauki Róży i Krzyża szybko pojmie różnicę. Liczy się sumienie i etyka, dobro drugiego człowieka. Bigoteria i ortodoksja nie mają racji bytu.
Uczymy się życia w zgodzie ze społeczeństwem. Pamiętam jak wielkie wrażenie zrobiło na mnie – początkującym neoficie – zdanie, że społeczeństwo jest jak tkanka a człowiek jak komórka. I albo się współgra z innymi komórkami dla dobra tkanki, albo… jest się komórką nowotworową, która niszczy życie tkanki!
Różokrzyżowcy nauczyli mnie jak działa moje ciało, jak współpracuje z nim umysł, jak zachować zdrowie: własne i innych ludzi.
Pokazali jak wątpić we wszystko, co słyszę i czytam i jak sprawdzać to do bólu aż wyrobię sobie własny, niezależny pogląd.
Jednocześnie nakazali szanować poglądy innych ludzi, być oszczędnym w krytyce i nikogo nie poniżać swą wiedzą.
Przeciwnie; wskazali mi drogę nieustannego pogłębiania własnej wiedzy i czerpania ze wszelkich źródeł włącznie z tym, co mówią moi adwersarze w dyskusji.
W AMORC dowiedziałem się, że – już od czasów starożytnych – najważniejszym celem życia człowieka jest POZNANIE SAMEGO SIEBIE, i że dewiza ta wyryta były nad wejściem do Świątyni Apolla w Delfach. Pojechałem i sprawdziłem: to prawda.
Skoro wezwanie: Poznaj samego siebie jest dla człowieka absolutnym nakazem, więc czymś, co nie jest zrealizowane od razu przez sam fakt, że człowiek jest w ogóle świadomością siebie, więc można zasadnie założyć, że poznanie samego siebie jest równoznaczne z ukształtowaniem własnej samowiedzy, takim mianowicie, żeby wiedza człowieka o samym sobie była wiedzą prawdziwą, a taką jest dopiero, jako wiedza absolutna. Zadanie osiągnięcia wiedzy absolutnej jest zadaniem filozoficznym, choć wiele wskazuje na to, że filozofia nie jest w tym względzie dziedziną całkiem autonomiczną, potrzebuje, bowiem jako drugiego członu religii.
W Zakonie dowiedziałem się jeszcze czegoś więcej: mam poznać samego siebie nie tylko takiego, jakim jestem, ale co ważniejsze, takiego, jakim mam się stać w ramach mojego rozwoju!
Celem naszej egzystencji jest bowiem przejawianie boskiej Doskonałości, która jest w nas, lecz której nie jesteśmy świadomi.
Powiecie: to wszystko to wcale nie AMORC, to po prostu rozwój człowieka, całkiem prawdopodobny w ciągu, było nie było, 30 lat….
Jednak wcale nie musiałem iść tą drogą.
Nauki różokrzyżowe, ta alchemia duchowa łączy to, co religia, filozofia i nauka mają najlepszego w służbie człowiekowi.
My zaś, jako różokrzyżowcy mamy przywilej, nie tylko poznania samych siebie, ponieważ owo poznanie siebie jest nadal celem do osiągnięcia, lecz posiadania wiedzy, co trzeba zrobić, aby do tego dojść. Inaczej mówiąc, poznajemy tu drogę, jaką należy podążać, ażeby dobrze prowadzić naszą duchową ewolucję.
Dante w „Boskiej Komedii” kazał wchodzącym do piekieł porzucić wszelką nadzieję.
Różokrzyżowcy przeciwnie: dają nadzieję zapanowania nad własnym życiem poprzez poznania prawdy o sobie jako o człowieku.
Każą jednak porzucić wszelką pychę i uprzedzenia….
Myślę, że warto.
Adam Mostowy, FRC
Kraków, 18 września 2015 roku